Widzew Łódź – Rapid Wiedeń (20.10.1982 i 03.11.1982)

10 stycznia 2010, 16:11 | Autor:

W Wiedniu 20.10.1982r. na Hannapi-Stadion odbył się pierwszy mecz Widzewa z Rapidem w rozgrywkach o Puchar Europy. Widzewiacy przyjęli taktykę gry, która polegała na bronieniu dostępu do własnej bramki i wyprowadzaniu szybkich kontr. W pierwszej połowie taka taktyka sprawdzała się. Łodzianie broniąc się stworzyli w 10 min. i 42 min. dwie bardzo dogodne sytuacje do zdobycia bramki, ale ich nie wykorzystali.

Austriacy natomiast atakowali, ale byli w tym atakowaniu nieskuteczni i wynik 0:0 utrzymał się do przerwy. Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy w 48 min. M. Tłokiński zdobywa bramkę dla Widzewa i 15000 kibiców Rapidu jest w szoku. Następuje szturm gospodarzy i obrona Widzewa nie wytrzymuje naporu. W 58 min. bramkę zdobywa Keglevits a w 71 min. Kienast. Wiedeńczycy grają bardzo dobrze, ale w łódzkiej bramce stoi Henryk Bolesta i jemu należy zawdzięczać końcowy wynik 1:2, który pozostawiał nadzieje przed rewanżem.

Mecz rewanżowy, który odbył się 03.11.1982r. na stadionie ŁKS-u w obecności ok. 20 tys. Widzów był niezapomnianym spektaklem piłkarskim i jednym z najlepszych meczów Widzewa w europejskich pucharach. Do 25 min. tego super widowiskowego meczu panami sytuacji byli piłkarze mistrza Austrii, bo przegrywali tylko 1:0 a to dawało im awans. Bramkę w 15 min. po przepięknym woleju nie do obrony uzyskał Piotr Woźniak. Silnie uderzona piłka odbiła się od słupka i wpadła do siatki. W 25 min ponownie Woźniak podwyższył wynik na 2:0 a było to efektem rajdu P. Romkego po lewym skrzydle, przeskoczeniu nad piłką przez Filipczaka i strzału Z. Rozborskiego, po którym dwukrotnie dobijając umieścił ją w siatce. Było bardzo dobrze, bo taki wynik promował już Widzew. Od tego momentu Rapid grał wręcz kompromitująco, bo schowany za podwójną gardą, praktycznie nie wychylał się poza własną połowę boiska, oddając całkowicie inicjatywę Polakom. Gdy Rozborski w 29 min. podwyższył na 3:0 dobijając piłkę do siatki po obronionym przez bramkarza Rapidu strzale K. Surlita z wolnego, z 40m, wydawało się, że jest już po meczu. Wtedy goście otrzymali prawdziwy uśmiech losu. Arbiter główny-Duńczyk Soerensen podyktował w 33 min. karnego, po którym jego kwalifikacje musiały budzić wątpliwość. Wślizg A. Grębosza na polu karnym był klasycznym atakiem w piłkę i upadek H. Krankla był już konsekwencją tej prawidłowej akcji. Antonin Panenka nie dał szans Młynarczykowi i mieliśmy już rezultat 3:1. To spowodowało wprowadzenie zdenerwowania w szeregi gospodarzy a konsekwencje widzieliśmy już po przerwie, gdzie Widzew nie miał koncepcji dalszej gry, szanował piłkę i chciał utrzymać wynik. Oddał inicjatywę rywalom a ci w 53 min. po prostopadłym podaniu do Lainera zdobyli z jego strzału drugą bramkę i było już tylko 3:2. Następuje 12 minutowy okres nadziei gości na awans. Wtedy jak napisano w „Głosie Robotniczym” bezprzykładną rolę zaczyna odgrywać publiczność. „Jest zbyt rozpalona meczem, by przypomnieć sobie o tradycyjnych złośliwościach wobec naszej drużyny, co było dotąd smutnym rytuałem, gdy Polakom coś się nie udawało. Stadion wrzasnął potężnym dopingiem, a to wystarczyło, by znów uskrzydlić łodzian”. Zaczynają sunąć ataki na bramkę Rapidu. Goście ratują się faulami, za które żółte kartki otrzymują Krauss i Weinhofer. Wreszcie w 65 min. bramkę dla Widzewa zdobywa Surlit wykorzystując dośrodkowanie z lewej strony boiska. Wynik 4:2 tym razem nie blokuje łodzian, którzy nie oddają inicjatywy a efektem tego jest piękna akcja M. Filipczaka, który niestety strzela w ręce rozpaczliwie interweniującego bramkarza Rapidu Feurera. W 73 min. 19-letni Wraga zachowuje się jakby od kołyski grał w futbol i nic innego nie robił. Nie podaje do Filipczaka stającego na dyskusyjnej pozycji spalonej i decyduje się na indywidualną akcję. Obrońcę austriackiego bierze na tzw. plecy, uniemożliwia mu dosięgnięcie piłki, a wybiegającego bramkarza mija w stylu napastników najwyższej klasy. Wjazd z piłką do pustej bramki jest formalnością i nagrodą dla tych, którzy przybyli na mecz wierząc w klasę Widzewa. W 83 min. strzelec 5 gola jest faulowany w bezceremonialny sposób przez Gargera a w kolejnej minucie ma znów szansę na zdobycie gola, ale zepchnięty do linii końcowej nie zdobywa jej. W 88 min. Panenka egzekwuje kornera, po którym główkuje Krankl trafiając w interweniującego Grębosza. Zmylony Młynarczyk jest bez szans i piłka po „samobóju” ląduje w siatce RTS-u. Wynik meczu 5:3 dla Widzewa utrzymuje się do końca tego pasjonującego spotkania i awansuje go do grona ośmiu najlepszych drużyn Pucharu Europy. W drużynie łódzkiej nie mogli wystąpić kluczowi zawodnicy jak Smolarek i Tłokiński a mimo to drużyna austriacka straciła w Łodzi 5 bramek. Był to spory wyczyn, albowiem w swojej rodzimej lidze, we wszystkich rozegranych w toczącym się sezonie meczach Rapid stracił tylko 6 bramek. Nie dziwi więc tytuł z łódzkiej prasy „ Po wspaniałym 5:3 nad Rapidem- Czapki z głów przed Widzewem”. Życiowy mecz rozegrał Paweł Wożniak, o którym nikt wcześniej nie słyszał i niestety później też nie.

Dramaturgia, szybkość akcji, ilość efektownych goli i widowiskowość tego meczu były tak pasjonujące dla publiczności, że mogły przyćmić wcześniejsze mecze Widzewa w pucharach. Kibice byli tak pochłonięci meczem, że doping jak na tamten czas był po prostu rewelacyjny i tak głośny, że siedząc obok siebie trzeba było krzyczeć do znajomych, by się zrozumieć. Bez przesady można powiedzieć, że ten kto był na takim meczu po raz pierwszy zostałby zauroczony grą jaką jest futbol i miąłby olbrzymią satysfakcję, przeżywając tak niebywałe emocje. Był to też niewątpliwie jeden z najciekawszych meczów Widzewa w sensie kibicowskim. Przed spotkaniem dochodzi już na większą skalę do konfrontacji z kibicami ŁKS-u, którzy atakują w co najmniej dwóch zorganizowanych grupach naszych szalikowców przed kasami stadionu. Było to spore zaskoczenie, bo nikt nie przypuszczał, że tak duże akcje będą robione przed bramami wejściowymi na stadion. Konsekwencją tego były straty wielu barw i flag zaskoczonych taką sytuacją kibiców Widzewa. Klub Kibica Widzewa siedział na tym meczu, na trybunach (na górze, naprzeciwko dzisiejszej Galery) i zajmował cały jeden sektor. Spora grupa Widzewiaków z dzielnicy Widzew i osiedla Zarzew usiadła pod zegarem (ok. 100 osób) ale w końcu tuż przed meczem przeniosła się do głównej grupy, na trybunę. Doping był bardzo dobrze prowadzony i nikt nie szczędził gardeł. Tuż za nami na samej górze sektora ustawiona była kamera telewizyjna, co też było jakimś czynnikiem mobilizacyjnym. Operatorzy tej kamery po skończonym meczu pokazywali od góry cieszących się widzewskich szalikowców co w tamtych czasach nie było normą. Dużym zaskoczeniem było to, że w końcu pierwszej połowy podeszła do naszego sektora – jakby to dzisiaj powiedzieć bojówka ŁKS-u i usiadła niedaleko od nas. Nikt jednak tym się nie przejmował, a doping jeszcze bardziej się nasilił i prowadzić go zaczynało coraz więcej ludzi. ŁKS-iacy zaskoczeni taką postawą, ilością ludzi w młynie tylko obserwowali sytuację i nie wykazywali działań prowadzących do konfrontacji. W przerwie ich ponad 20-30 osobowa grupa opuściła trybuny lub przeniosła się w inne miejsce, albowiem nie było już ich tam w drugiej połowie. Tuż po zakończonym meczu feta była niesamowita a piłkarze otrzymali gromkie oklaski na stojąco. Kibice opuszczali stadion zadowoleni i nie doszło już po nim do jakiś znaczących ekscesów z ełkaesiakami. Dzień po meczu w szkołach czy zakładach pracy rozmów i zachwytów na temat tego spektaklu nie było końca. To był ważny mecz, bo utwierdził przekonanie, że Widzew jest firmą, z którą muszą się liczyć czołowe drużyny Europy natomiast kibicowsko pokazał, że wzrastająca popularność Widzewa stawała kością w gardle ełkaesiakom i już w formie zorganizowanej zaczęli wykorzystywać fakt rozgrywania meczów pucharowych przez Widzew na ŁKS-ie i bezpardonowo nas atakować.